Akwarela to zaskakujący rytuał dbania o siebie, który pomógł mi przetrwać rok 2020

Jestem wrodzonym pracowitym człowiekiem. Odkąd pamiętam, uwielbiam wypełniać swój kalendarz imprezami, jednodniowymi wycieczkami i spotkaniami z przyjaciółmi. Chętnie podejmuję się nowych zadań i projektów. A przez ostatnie kilka lat mój harmonogram podróży mógł konkurować z harmonogramem George'a Clooneya z filmu "W przestworzach". Relaks nie jest moją mocną stroną, ale kiedy mam trochę czasu na odpoczynek, to zazwyczaj drzemię przed telewizorem.

Ale wtedy wybuchła pandemia i wszystko się zmieniło. Pączkujący kalendarz towarzyski, który wraz z moim chłopakiem mieliśmy w naszym nowym mieście, San Francisco, rozpłynął się w powietrzu. Praca nagle się skurczyła. Mogłam pożegnać się z wszelkimi planami odwiedzenia przyjaciół i rodziny na Wschodnim Wybrzeżu. Nagle miałem więcej wolnego czasu niż przez lata - i nie wiedziałem, co z nim zrobić. Tego wolnego czasu nie można było wypełnić kompulsywnym dezynfekowaniem wszystkiego w domu, stresującym czytaniem wiadomości ani drzemką w połowie serwisu Netflix. Zaufaj mi, próbowałam.

Miałam szczęście dodać do mojej rutyny w 2020 roku wiele rytuałów związanych z dbaniem o siebie: gotowanie, ćwiczenia i spacery z moim chłopakiem, co sprawiło, że ten rok był bardziej znośny. Jednak jednym z rytuałów dbania o siebie, który mnie zaskoczył, było malowanie akwarelami.

Nagle okazało się, że mam więcej wolnego czasu niż przez lata - i nie wiedziałam, co z nim zrobić.

Kiedy około rok temu wprowadziliśmy się do naszego mieszkania w San Francisco, mój chłopak pomyślał, że fajnie byłoby stworzyć własne dzieła sztuki. Kupił więc pędzle, garść farb i oczywiście sztalugi. Nigdy wcześniej nie tknęłam naszych przyborów artystycznych, ale gdy tylko nadeszła kwarantanna, zaczęłam malować swoje emocje na dużym płótnie: abstrakcyjny obraz, który nazwałam "Broken", i ombrydowe dzieło o trafnej nazwie "Light at the End of Tunnel" to tylko niektóre z najważniejszych prac.

Podczas mojego pierwszego wirtualnego pokazu w galerii - czyli podczas rozmowy z rodzicami przez FaceTim - mama poradziła mi, żebym spróbowała swoich sił w akwareli. Po zakupie wszystkich przyborów i wypleceniu kilku pęków bzu akwarela stała się nie tylko przyjemną weekendową rozrywką, ale też czymś, co pomogło mi przetrwać dziwny czas.

Zanim rok 2020 stał się, cóż, rokiem 2020, rzadko znajdowałam czas dla siebie. Mój grafik wypełniała praca, plany towarzyskie, więcej pracy, podróże, więcej planów towarzyskich, praca, więcej podróży. I choć uwielbiam moje życie sprzed pandemii i szczerze za nim tęsknię, nigdy nie poświęcałam zbyt wiele czasu, by dać sobie trochę przyjemności. Nawet kiedy podróżowałam, spędzałam czas w samolocie na pisaniu e-maili.

Akwarela jest inna. Nie ma żadnego planu, terminu ani limitu czasowego. Mogłam wyciągnąć swoje materiały (pędzle, farby i mój ulubiony notatnik), posłuchać świetnego podcastu, czy to "1619", czy czegoś z gatunku true crime, i malować, co tylko chciałam.

Przez kilka wspaniałych godzin w każdy weekend mogę tymczasowo przenieść się do alternatywnego wszechświata, w którym nie muszę szukać nowej pracy ani fantazjować o świecie, w którym moglibyśmy robić różne rzeczy i spotykać się z ludźmi, w którym maski, środki odkażające do rąk i czytanie wiadomości nie byłyby najważniejsze. Świat, w którym mogłabym po prostu być z moimi materiałami i tworzyć, co tylko bym chciała. W przeciwieństwie do malowania na dużym płótnie nie czułam presji, że muszę stworzyć coś idealnego. Ponadto moje akwarelowe kwiaty i wzory są znacznie weselsze niż moje nastrojowe prace abstrakcyjne.

Kiedy mam dobry dzień na akwarele, maluję kilka bazgrołów na czystych kartkach i wysyłam je rodzinie i przyjaciołom. (Nie jestem Kahlo ani O'Keefe, ale dostałam już kilka komplementów). Niezależnie jednak od tego, jak wychodzą moje akwarelowe dzieła, kończę sesje z czymś pięknym: z radością, że mogę poświęcić czas sobie i zwolnić tempo.

Autor